Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

Siedziała ona w oddalonym, osamotnionym pokoiku sypialnym, u kolebki dziecięcia; lecz jak zmieniona, jak inna! Tylko zręczna, wysmukła i giętka kibić, pozostała jej z dawnych dziewiczych wdzięków, tylko białość przejrzysta jeszcze twarz jej zdobiła; lecz rumieniec i uśmiech i spojrzenie i spokój pięknego czoła, wszystko po jednemu zabrało, uniosło z sobą życie. Czarne jej, pełne ognia oczy, jeszcze zdawały się większe w zapadłych powiekach, ale płomień ich łzy zgasiły: usta miała blade, policzki wychudłe, a ogromny kruczy warkocz włosów, zdawał się jej główkę pociągać ciężarem swoim na ramię, na którem przechylona leżała.
Na miejscu rumieńca marmurowa bladość, okrywała zarówno twarz całą; w wargach nawet krwi kropli nie było, i jedne tylko oczów oprawy trochę zarumienione, zdawały się mówić, że wszystką krew wypłakała. W czarnej sukni po szyję, w czarnej chustce z odkrytą głową, siedziała schylona u kołyski i patrzała przez blizkie okno na wodę.
Przybycie Ostapa, o którem wiedziała, nie wzruszyło jej, nie zmieniło wyrazu obumarłego oblicza, nie wywołało nawet przelotnego rumieńca. Gdy chód jego dał się słyszeć u drzwi, spojrzała na dziecię spiące, potem podniosła oczy ku niemu.
Ostap przybrał postawę gburowatą, strój do niej stosowny i wszedł z niezgrabnym ukłonem, z niezgrabniejszym uśmiechem. Widać było, że Michalina zdumiała się, widząc go wcale innym, niż się spodziewała, bo po pierwszem ujrzeniu dopiero, oblał ją na chwilę rumieniec. Nie rzekła słowa, wskazała mu tylko krzesło, lecz Ostap nie usiadł.
— Jakże to dawno, jakże to dawno — odezwała się przerywanym głosem — nie widzieliśmy się. Prawda? wszak to temu lat kilka! wieki... nie wiem.
— O! dawno, jużciż bardzo dawno — powtórzył Ostap, odegrywając włożoną na siebie rolę.
Michalina nie dosłyszała odpowiedzi powszedniej,