Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

uspokój niechętnych, opłać wierzycieli, a nam byleby pozostał choć mały jaki kątek, choć spokojny domek szlachecki.
Łzy potoczyły się jej po twarzy.
— Nie płacz pani! na Boga, nie płacz pani — zawołał Ostap, który widoku tego bez wzruszenia znieść nie mógł i czuł, że go osłabia — łzy nie ratują, łzy gubią; tu potrzeba męztwa, potrzeba wytrwania.
— Za wiele wymagasz pan po kobiecie — odpowiedziała hrabina, która obudzona zmienionym znowu głosem Ostapa, spojrzała na niego i ujrzała w nim dawne swe marzenie. Męztwo! wytrwałość, to może nie nasze cnoty. Ale ja się mniej boję widząc już pana przy nas, mniej daleko wierz mi. A potem, ja wiele nie żądam: dla Stasia jakikolwiek chleba kawałek; nie będzie potrzebował wiele, wychowam go do ubóstwa, tak bezpieczniej. Dla mnie, jabym tylko chciała — dodała po zastanowieniu — gdyby to być mogło, ze szczątkiem majątku wyratować dom moich rodziców, gdzie mi tak błogo upłynęła młodość; resztę, wszystko a wszystko, nawet Skałę oddam bez żalu.
Ostap całe swe siły przywołać musiał, aby ukryć co się z nim działo; drżał, czuł że słabnie i dźwięk tylko głosu Michaliny dochodził uszów jego, wyrazy przelatywały niezrozumiane.
— Pani! — odpowiedział cicho — zrobię, przysięgam, zrobię co tylko będzie można, co mi pani każesz.
— O! ja nie rozkazuję, ja i prosić nie śmiem. Rób co ci wskaże przyjaźń dla Alfreda — i szepnęła prawie niezrozumiale — i pamięć na jego dziecię.
Zamilkli, łzy ciągle płynęły z oczów hrabinej, dziecię się przebudziło i wyciągając rączki do niej, poczęło ją wołać do siebie, potem rzuciła się do kolebki i porywając na ręce śliczne czarnookie pacholątko, podniosła je ku Ostapowi. Nie śmiał go dotknąć Bondarczuk bo jakieś boleśne, niewytłumaczone uczucie, ścisnęło mu serce na widok dziecięcia, które tuląc się do hrabinej objęło ją rączkami i zdumione poglądało na nieznajomego z obawą.