Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ukłoń-że się Stasiu! — mówiła matka — ukłoń się temu panu, on ci ojca ma zastąpic.
— O! pani — rzekł Ostap z uczuciem, będę tylko najpierwszym i najgorliwszym sługą waszym.
To mówiąc posunął się ku drzwiom.
— Pan już odchodzisz? — spytała Michalina, widząc go z pokornym ukłonem wymykającego się.
— Chwili nie mamy do stracenia.
— Jabym potrzebowała pomówić z panem.
— Rozkaże mnie pani zawołać!
Znów Ostap przy tem pożegnaniu dziwnie obcym i innym wydał się Michalinie, znów postawa jego i twarz przykro ją uderzyły sprzecznością z tym obrazem, który miała w pamięci, lecz nim sprawdziła swoje wrażenie, jego już nie było.
Staś tylko szeptał coś do matki, ale ona go nie słyszała; cała w sobie, zamyślona, poruszona, niespokojna, oddała dziecię piastunce i pozostała w krześle nieruchoma, przybita, milcząca.
Ona go jeszcze zrozumieć nie mogła, a wyrzec się nie chciała.
Z pokoju Michaliny wybiegł Ostap do ogrodu, potrzebując zebrać przytomność, siłę i myśli, aby natychmiast zająć się pracą ogromną, która na niego czekała, potrzeba było poskromić uczucia, ostygnąć na zawołanie i pójść zaprządz się do najtrudniejszego z ludzkich zatrudnień, od którego jednak los matki i dziecięcia zależał. Ma to do siebie wielkie, podniesione uczucie prawdziwe i szlachetne, że człowieka, jeśli nie na zawsze to na czas zbroi, umacnia i podwyższa. W niem Ostap znalazł braknące mu w tej chwili przymioty, i śmielszy z przechadzki swej kierował się ku domowi, a raczej dworowi pana rządzcy.
Miał bowiem rządzca dwór z ogrodem i zabudowaniem, któryby nie jednej szlacheckiej przydał się wiosce; miał oddzielne gospodarstwo, usługę, i żył na stopie majętnego człowieka, gdy interesa zewsząd groziły ruiną. Korzystając z ostatnich chwil pobytu w Skale,