Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

Zakręcił się i wyszedł jak we wszystkich wielkich razach, po radę i pomoc do żony, która go nieraz już ratowała swojemi wymownemi oczyma i ustami.
Ostap, który już dobrze znał wprzód człowieka z jakim miał do czynienia, usiadłszy, cierpliwie czekał jego powrotu. Widział z przyjęcia, że szybkie przybycie pomięszało tu szyki; trzeba było nagląc zdawanie papierów i rachunków, ratować interesa o ile było można.
Po kwandransie czasu, wśród którego słychać było wielki zamęt w całym domu, fortepian odzywający się wprzódy tęsknemi tony, ustał dźwięczeć, a ludzie poczęli biegać po podwórzu i niezmierne szeptania dochodziły z sieni. Pan Suseł wszedł na powrót do kancelarji z lepszą trochę miną.
— Bardzo pana przepraszam, ale obowiąkek, oj! to panie, dozna pan sam, obowiązek sekujący.
— Kto go chce gorliwie i sumiennie spełniać...
— Otóż to jest panie dobrodzieju! Interesa, Bóg widzi nie z mojej winy — w stanie okropnym. Dzięki Bogu, że pan sobie ten ciężar przyjmie odemnie; jużbym rady dalej nie dał, prosiłem się żeby mnie ztąd z duszą puścili. Między nami mówiąc, długów więcej niż majątku. Ale cóż ja temu winienem? JW. graf przez swoją powolność... — Tu przerwał z uśmiechem i spytał:
— Można pana dobrodzieja prosić na herbatkę do mojej żony?
— Bardzo dziękuję, nie pijam herbaty, a mnie pilno do rzeczy.
— Jakto? zaraz? tak nie spocząwszy?
— Zaraz panie, zaraz.
— Ale my tu panie, nic nieprzygotowani.
— To nic nie szkodzi, u mnie o żadne formy nie chodzi.
— Więc pan każe przywołać oficjalistów?
— Naprzód, prosiłbym o papiery i wyjaśnienie stanu interesów bieżących.
— Papierów, panie dobrodzieju? co się tycze papie-