Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

deroby, która z kolei przez rok cały rozkładała się po próżnych kufrach i wygniecionych krzesełkach. Pies wyżeł i pan jego, mieli w tej graciarni dwa posłania równie wązkie i brudne. Ściany całe okryte były obrazkami świętych, do których modlił się kasjer. W ogromnej szafie był cały przybór myśliwski. Największy niedostatek sprzeczał się tu z osobliwszą troskliwością o stare łachmany, i zamykał na wymyślne zamki i kłódki.
Do tej izdebki nikt nigdy nie wchodził, prócz zaufanego parobka Mikity z którym Polakiewicz był w wielkich stosunkach, i niekiedy rozmawiał. Do innych otaczających go, nie mówił nigdy, na najzjadliwsze szyderstwa, ruszając tylko ramionami. Z rana, najregularniej latem i zimą wstawał pan kasjer o czwartej, i poczynał dzień od nabożeństwa głośnego, które jak śpiew koguta budziło wszystkich sąsiadów. Skończywszy pieśni i litanje, wychodził na polowanie, bo zawsze jakiś rodzaj polowania wymyślił sobie, a w niedostatku innych, polował na krety i wiewiórki nawet. Wierne stare psisko wlekło się z nim do lasu, powracało na suchy często chleba kawałek, i zasypiało nasłuchawszy się pieśni, któremi Polakiewicz dzień kończył. Zapomnieliśmy dodać, że dwie lub trzy godziny poświęcał zawsze rozpatrywaniu się w rachunkach, i notatkom. Regestra jego były osobliwsze, gdyż nikt od dawna do nich nic mu nie podawał; kasa była w ręku rządzcy; przecież p. Jacek najdokładniej o wszystkich przychodach wiedział, i sumę ich perceptował do księgi.
Rozkazawszy wszystkim przygotować się do zdania rachunków i zapowiedziawszy, że pan Suseł od tej chwili majątkiem rządzić przestaje; Ostap odprawił wszystkich, dając znak Polakiewiczowi żeby pozostał. Alfred, który się śmiał z innemi dawniej ze starego sługi, przypomniał go sobie na odjezdnem i polecił, jako najwierniejszego ze wszystkich.
Odchodzący spojrzeli z ukosa na p. Jacka i wysunęli się do sieni, gdzie długie szepty oznajmywały