Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

Chcesz mnie oczy zamydlić! Zapłacę! słyszysz go! Banku trzy raty zaległo, podatki egzekucją wyciskają, wierzyciele krzyczą jakby ich darli ze skóry, a on mi mówi — zapłacę? a czemże to zapłacicie? wiórami! Licytacja za kołnierzem.
— Co to do pana należy, czem zapłacim?
— Kiedy nie możecie zapłacić — słyszy pan?
— Zapłacim dziś, jutro, kiedy pan zechcesz, ale wprzódy zrobim obrachunek.
— Kapitał z procentami?
— Wszystko!
Ciemierka, który miał różne obrachunki i rachuby, spodziewając się przy przyjaźnych okolicznościach wziąść wioskę wpół darmo, skrzywił się na to i pokiwał głową.
— To być nie może! — zawołał.
— Jeśli nie zapłacim w terminie umówionym, będziecie panowie licytowali.
— A więc i nam pan płaci? — podchwycił drugi wierzyciel łysy, suchy staruszek w bardzo krótkich spodenkach, a wysoko podciągniętych kołnierzykach koło głowy, ślepy na jedno oko i mocno ospowaty.
— I panom! — odezwał się Ostap.
— A bank? — spytał się trzeci jegomość w węgierce z ogromnemi sznurami, kiwając się z krzesłem, na którem rozsiadł się wspaniale, igrając z parasolem pąsowym.
— Bank będzie pierwszą pocztą zaspokojony.
— A podatki?
— Te dziś wnoszę do kaznaczejstwa.
Spojrzeli po sobie wierzyciele, ruszyli ramionami z niedowierzaniem, a pan Ciemierka odezwał się po swojemu:
— Djabeł ich wie! cóż! miny odkopali czy co? wszystko płacą! słyszy pan! A czy pan, nowotny jeszcze, wiesz co wynoszą ciężary wszystkie na majątku hrabiego?
— Co do grosza.
— Dług przeogromny, do miljona.