Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

z anielskiem poświęceniem spełniała obowiązki żony, ndając przywiązanie i starając się o nie, choć dotąd z zimnego szacunku i przyjaźni wyjść nie mogła; przywyknienie do ofiary, rezygnacja dawna, wszystko się zapomniało w jednej chwili i uleciało na jednem słowie.
Pragnęła go widzieć, zbliżyć się, zajrzeć w skrytości jego duszy i przekonać się dotykalnie o swojem nieszczęściu; tysiące domysłów niepokoiły ją i uspokajały; całą noc przetrwała w niecierpliwem rozmyślaniu. Pomimo dobroci serca i przywiązania do niego, wolała widzieć go cierpiącym niż szczęśliwym, bo czuła że miłość którą dla niego zachowała, nagradzała te boleści.
Dzień wschodzący zastał ją jeszcze w zamysłach, rozognioną dumaniem, zmęczoną, wyglądającą tylko zręczności, aby się zbliżyć do człowieka którego zbadać postanowiła. Wdzięczny ranek wiosenny, potrzeba ochłodzenia się i odetchnienia powietrzem świeżem, rosą oblanem, wywiodła ją do ogrodu.
Dawniej było to także miejsce jej dumań spokojnych; ale jakaż różnica wczorajszych wspomnień w niebieskiej szacie, od dzisiejszych płomienistych domysłów i życzeń! Namiętność jej wzrosła, stała się gwałtowniejszą i trudniejszą do pohamowania, usta drżały otwierając się na zapytania, oczy zachodziły łzami. — Tak się zawieść! tak się omylić — a potem, wołała łamiąc ręce — nic nie zostaje tylko spuścić głowę i umrzeć.
Weszła w ciemną ulicę grabową, i nie widząc nic przed sobą, poczęła ją przebiegać krokiem żywym; słońce jeszcze nie było weszło, mgły unosiły się nad rzeką spokojnie płynącą parowem, liście drzew okryte rosą kroplistą lśniły się w światłach żywych poranku, głęboka cisza rozścielała się jeszcze dokoła, jak gdyby noc jeszcze swej stopy nie zdjęła z ziemi. Ogród przedstawiał smutny widok zniszczenia; opuszczony, zaniedbany, był zieloną ruiną, równie przynajmniej smutną jak czarne i czerwone mury upadłych gma-