Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

chów. Ścieżki opanowały trawy i chwasty, na drzewach poobcinano gałęzie; niektóre z nich leżały obalone, posiekane, resztą liści skarżąc się na odebrane życie. Tu i owdzie, z głębi łodyg bujnych pokrzywy, ostów, łopuchu, wystrzelał dawniej pielęgnowany kwiatek, wyciskając się mdły i osłabły z kryjących go chwastów obsłony. Zamiast wijących się ścieżek wśród zielonych trawników, wydeptane drożyny świadczyły, że ogród stał się własnością wszystkich, że nikt szanować go nie myślał, każdy używał jak mu było lepiej. Tam trochę pokoszonej trawy, ówdzie zapędzone bydło, dalej spętany koń, i wiązka drzewek świeżo narąbanych z liśćmi jeszcze gdzieniegdzie wystającemi, uderzały w oczy, ale hrabina nic widzieć nie mogła, nic nie widziała oddawna. Suknia jej czepiała się po ostach, obrywała na gałęziach, włos rozplątywał spiesznym pochodem; a po twarzy biegły dwie łzy gorące, choć łez tych nie czuła.
Dziwnym trafem, (choć w powieściach, równie jak w życiu pospolitem nie bezprzykładnym,) na końcu ogrodu, po za tąż ulicą grabową, po całonocnej pracy, usiadł także Ostap odetchnąć na obalonej kłodzie, sparty o mszysty pień dębu. Cierpienie i trud odjęły mu sił ostatek; przyszedł, a raczej przywlókł się tutaj i sam nie poczuł jak sen, któremn tyle nocy był dłużny, objął go skrzydły swojemi i zamrużył powieki.
W biegu, prawie nieprzytomnym, hrabina przysunęła się tak blizko do powału na którym spoczął Ostap, że suknia jej zaczepiła się o wystającą od niego gałęź; inaczej możeby go nie postrzegła. Zwróciła dopiero oczy, zobaczyła go; długo nie mogła sobie wytłumaczyć zjawiska niespodziewanego, i stanęła nieruchoma topiąc w nim niespokojne wejrzenie, błagające, badawcze. Zdawała się go pytać? — Powiedz, jest-żeś ten sam co dawniej?
Ostap spał z chmurną twarzą, z wpadłemi oczyma, blady, zmęczony, cierpiący; ciężki oddech wyrywał się z jego piersi, i znać było po ruchach konwulsyj-