Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

uczuciem nienawistnem, skupiona, dodając sobie odwagi do jakiegoś kroku rozpaczy. Twarze wieśniaków chmurne były: straszne oczy ich zakrwawione, włosy rozrzucone, a w ręku topory, kosy, grabie i cepy wydawały się jak broń pochwycona na nieprzyjaciela, nie jako narzędzie pracy spokojnej. Nim doszedł do podwórza, spotkał Ostap uciekającą, prawie obłąkaną Michalinę, która oddając mu syna, z wzrokiem nieprzytomnym, zaledwie wymówić mogła: — ratuj nas! ratuj nas! i upadła zemdlona. Kobiety pospieszyły ją ocucić. Bondarczuk zostawił im dziecię i nie tracąc chwili wypadł przeciwko rozjuszonemu już pospólstwu, które łamiąc drzwi folwarku i grożąc podpaleniem, domagało się wydania w ich ręce ekonoma.
Niezważając na niebezpieczeństwo, na stan wzburzonego ludu, Bondarczuk skoczył wprost ku folwarkowi, który ludzie otaczali, i odpychając tych co drzwi łamali, zawołał głosem potężnym, rozkazującym i silnym:
— Precz ztąd!
Chłopi spojrzeli na niego, kilku się zastanowiło i przywykli do posłuszeństwa już odsunąć się mieli, gdy dwóch czy trzech więcej rozognionych i zajadlejszych, popchnęli go i z podwojonym krzykiem, dobijać się zaczęli wołając:
— Dawajcie nam tego psa! dawajcie nam tego łotra, a nie, to spalim! spalim! zniszczym!
Pierwszemu który z siekierą stał u drzwi, Ostap wyrwał ją i pewien siebie, krzyknął raz jeszcze gromiąc ich:
— Ustąpić ztąd natychmiast! mówcie czego chcecie! poco ten rozbój i gwałt! niech wystąpi kto ma krzywdę i niech mówi.
— Precz ty sam! — krzyknęli niektórzy.
— Posłuchajcie no jego, odezwali się powolniejsi.
— Drzwi wybijać.
— Kto się posunie ku drzwiom, tnę go przez łeb jak rozbójnika, jak mi Bóg miły! — zawołał Bondarczuk — stójcie i mówcie mi czego chcecie.