— Prawdę mówicie — powiedzieli niektórzy; inni potrzęśli głowami i rękoma.
— Za skrzywdzonym i pan Bóg i ludzie; przeciwko zabójcy i gwałtownikowi wszyscy. Zrobiłaż wam kiedy co złego wasza dobra pani, albo niewinne jej dziecię?
— Nie! nie! — krzyknęli ludzie — to dobra pani — co prawda to prawda, my ją szanujemy, my ją kochamy, to matka — ale co ona może? — nic!
— A jednak, o małożeście i jej nie zabili!
— My! my! kto? chroń Boże! to być nie może! nie, nie!
— Tak jest! pani wasza przelękła się tej wrzawy, leży bez ducha; dziecko ze strachu może boleć całe życie — godziż się to tak czynić?
— Dajcie nam tylko tego szelmę ekonoma, a my pójdziemy.
— Ekonoma wam nie dam, boście wy nie sędziowie, ale do sądu go odstawię — rzekł Ostap. — Wy, rozejdźcie mi się natychmiast do domów, a starszyzna tylko niechaj zostanie, żeby mi opowiedziała, z czego to wszystko powstało i jakie macie krzywdy.
— Nie chcemy! nie chcemy! — zawołali dalsi — ekonoma z sądu puszczą i nic mu nie będzie, on się opłaci, tam nie ma sprawiedliwości. Oddajcie jego nam, oddajcie go, a nie to spalim!
— Kto mówi o spaleniu? — zapytał Ostap.
Wszyscy zmilkli.
— Kto chce ekonoma?
— My! my — powiedzieli dalsi.
— Któż to chce się nad nim pastwić? — spytał jeszcze.
Chłopi spojrzeli jeden na drugiego i nikt się nie odezwał.
— Widzicie — mówił Ostap — żaden z was w sercu nie jest zbójcą, choć jedni drugich podżegacie i psujecie. Wstyd! wstyd wam! ekonoma ja sam odwiozę do sądu i zaręczam wam, tak jakem wasz brat, że dopilnuję aby mu nie pobłażano. Do domów!
— Nie pójdziemy póki go związanego nie zobaczymy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.