Hrabia nie dbał o to wcale, a hrabina mniéj jeszcze troszczyła się o wygody. Pierwszemu chodziło tylko pozór, żeby go nikt nigdy niestosownie do imienia i i pozycyi socyalnéj nieznalazł. Były więc liberye na codzień, choć niezawsze całe buty u służby, lokajów dosyć ziewających w przedpokoju lub biegających po cieślów i ślusarzy dla hrabiego, ale usługi nie było. Tak we wszystkiém.
Jednéj jeszcze postaci ważną na dworze zarubinieckim odgrywającéj rolę, nie narysowaliśmy tutaj, ale tę na późniéj zostawić musimy.
Gdy żółty koczyk hrabiego Hermana, powiązany sznurkami w zagrażających miejscach, gdzieniegdzie znowu połatany, z tłomokiem uczepionym z tyłu za pomocą niedyskretnie opasujących go powrozów, z furmanem bardzo niepocześnie odzianym, a za nim wóz z Pawłem i tłomokami wtoczyły się przed pałac zarubiniecki, choć i tu niebardzo było wytwornie, zdumienie ogarnęło ludzi na widok tak niepozornie wyekwipowanego gościa, który śmiał sobie z furą w dodatku poufale zajeżdżać przed sam ganek. Bo choć trafiało się, że w Zarubińcach niezawsze powozy i konie błyszczały, uchodziło to panu jako panu, a ci, co mieli honor zajeżdżać przed jego wrota, musieli występować jeśli nie paradnie, to przynajmniéj przyzwoicie,
Wybiegła więc służba zdziwiona, a że nikt nie znał brata pańskiego, który tu długie lata nie bywał, ledwie śmiechem nie parsknęli lokaje, widząc starego Pawła w szaréj kapocie i czapce zatłuszczonéj, pośpieszającego od drzwi żółtego koczyka, a konie zdyszane, robiące bokami, jakby w ganku popadać miały.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.
113
JASEŁKA.