Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

119
JASEŁKA.

wnętrznych, bo Rajmund uważał za brak powagi wydawanie się z tém, co miał w duszy.
— Ludzie jesteśmy, po ludzku idzie życie; nic więcéj wymagać niepotrzeba nad to, co możliwe. Gdyby nie szczególne warunki mojéj egzystencyi i ten geniusz wynalazków, którym podobało się obdarzyć mnie naturze, gdyby nie świat, wśród którego żyjemy, a który mnie pojąć ani ocenić nie potrafi... nie wieleby mi brakło.
Herman nieznacznie się uśmiechnął.
— A ty? zapytał Rajmund.
— Ja, to już powinieneś wiedzieć: znasz przecię smutną historyę.
— A tak! odparł zakłopotany Rajmund: coś słyszałem w istocie.
— Miałem syna i straciłem.
— Umarł więc! wykrzyknął Rajmund.
— Nie wiem nawet czy żyje, ale cokolwiek się z nim stało, przestałem mieć syna. — Spuścił głowę. — Na starość zostałem sam, zupełnie sam, zrobić się musiałem egoistą. Życie mi się przykrzy, niepokój jakiś ogarnia. Oto masz jego skutki, kiedym szukając rodziny, aż tu do was po nią przyjechał.
— Bardzom ci wdzięczen, kochany bracie, odezwał się Rajmund. Będziemy się starali zająć cię, uprzyjemnić ci te chwile, choć zaprawdę nie wiem już, od lat tylu straciwszy cię z oczu, co lubisz...
— Ja? nic... ogień na kominie, pieniądze w kieszeni spokój w domu, a czasem kogo pociesznego, żeby sobie podrwić z niego.
Rajmund spojrzał z podziwem i uśmiechnął się.
— Mówią — rzekł — żeś tam coś dużo zebrał, żeś bardzo bogaty. Mnie to szczęście nie spotkało, nie mo-