Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

125
JASEŁKA.

łacu. Wchodząc, zaraz czuć tu było życie, rozlewające w koło siebie ciepło i promienie, — życie, w którém jest serce i uczucie. Gdy w reszcie pałacu chłodno było, pusto i smutno, tu coś uśmiechało się weselem pokoju chrześciańskiego, wdziękiem kobiecym.
Hrabina wybrała sobie najmniejsze pokoje, przyozdobiła je bardzo skromnie, ale mieszkała wygodnie i miło. Salonik jéj nie błyszczał niczém wytworném; zielenił się kwiatami, ściany jego zawieszone były portretami i pamiątkami lat ubiegłych.
W jedném oknie stały krosienka z poczętą robotą do kościoła, w drugiém stoliczek z otwartą książką.
W sprzętach ledwie prostota nie graniczyła z ubóztwem, tak były skromne i niewykwintne; ale daleko z niemi przecię ładniéj tu było niż w wielkich salach na dole ze staremi bronzowemi fotelami, u których i poręczy i ozdób miejscami brakło, a siąść na nich zdawało się straszno.
Jedném wejrzeniem objął Herman ogromną różnicę charakterów tych dwojga ludzi, o których głośno mówiły ich mieszkania. Tu było ciche zamiłowanie domowego życia, praca skromna, prostota, prawda; tam, po stronie hrabiego, obnażone a pańskie salony, laboratoryum, na które patrząc rumienić się było potrzeba, pustki zajęte przez gawiedź uliberyowaną a bosą, próżnującą dla tego tylko w przedpokojach, by staremu obyczajowi dogodzić.
U hrabiny był jeden tylko stary sługa jeszcze ojcowski, szlachecka dzieweczka, więcéj przyjaciołka niż garderobiana, i wyrostek sierota ze wsi wzięty. Rajmund napróżno jéj wyrzucał, że tak mało ludzi trzyma: dowodziła, że ją to męczy i zamiast posługi obarcza niewolą. Nigdy się w téj mierze zrozumieć