— Hrabina to kobieta! zawołał na pozór bez związku, unikając jaśniejszego tłómaczenia.
— Dalejże, daléj; to i ja wiem. Czy już i jéj posagowe summy wsiąkły w tę gąbkę mechaniczną?
Żółtowski ruszył ramionami.
— Daleko tam jeszcze pociągniecie?
Stary podniósł oczy ku niebu i ruszył ramionami znowu, jakby chciał wyrazić, że nie wie co Opatrzność gotuje.
— Źle! hę? no, gadajże!
— A no, to niedobrze! niedobrze! wybuchnął Żółtowski. Już ostatkami gonimy.
— Cóż będzie daléj?
— Sprzedadzą.
— Hm! rzekł Herman: może to i lepiéj. Nie będzie marnował, a przekona się raz, że mu we łbie całe życie świtało.
Żółtowski rozśmiał się i zaczął ogromnie machać rękami, bojąc się odezwać i objawić co myśli; ręce można sobie było jak chcąc tłómaczyć.
Nareszcie jakby zmuszony, rzekł prędko:
— E! tacy ludzie nigdy się nie przekonywają. Wina spadnie zawsze na mnie, com go słuchał, na żonę, na los, na Pana Boga, ale nigdy na niego...
— I w tém masz słuszność, Żółtowski; ale trzebaby pomyśleć, aby niewinnych od biedy ocalić. Zostanież tam co, gdyby im Zarubińce sprzedano?
— A! jużciż — odparł Żółtowski — zapewniony jest posag pani choć niecały, i ona taki ma swoją wioskę. Ocaliła to od długów nie wiem jak; hrabia rusza ramionami na nieufność, gniewa się, ale nic nie mówi. Okroi się coś, okroi i nam, ale nietyle ile po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.
138
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.