tronellą, stanął znowu pod szafą do zdawania rapportów, w których co chwila na fantastycznych wymysłach był łapany. Paweł wyniósł się do swych niewodów i tabaki. Wicek zasiadł w przedpokoju na medytacyi, a Radwanowicz zatopił się w książkach, czerpiąc z nich erudycyę, która tak kalejdoskopowym sposobem układała się w jego głowie.
Przerażenie jednak i popłoch padł na starego Siermięzkiego, gdy mu hrabia stanowczo oświadczył, że stara się o pasport i wyjeżdża do Krymu.
Najprzód ten Krym, dla Pawła, leżał gdzieś niedaleko Syberyi, w sąsiedztwie Afryki, Ameryki, Azyi, które to kraje jedném pojęciem czegoś strasznego objęte były; powtóre czémś monstrualném mu się zdawało, aby pan jechał sam bez niego, a niepodobném, ażeby on się tam miał dostać. Myślał, że najprostszą i najlepszą rzeczą w świecie było: obu im w domu zostać. Po kilka razy na dzień przychodził do hrabiego, rozpoczynając żywe spory, dowodząc że to po prostu fiksacya, że na to nie pasportu, ale doktora potrzeba. Dodawał, że ich gdzieś w drodze dzicy ludzie zjedzą, morze pochłonie, wieloryby połkną, Tatarowie w niewolę uprowadzą i t. p.
Nic to jednak nie działało na Hermana, który z początku śmiał się i dowodził, potém milczał uparcie, aż Paweł doszedł do najwyższéj niecierpliwości właśnie przez to milczenie, które sobie za jakąś wzgardę uważał.
Czasem ledwie się za nim drzwi zamknęły, powracał w pięć minut nazad, a ta gorliwość i przywiązanie starego sługi nie mogły nie przejąć wdzięcznością.
Rozkazano jednak gotować się do drogi, i Paweł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.
165
JASEŁKA.