Ojciec był z wielkiém dla niego uwielbieniem. Choć prosty człowiek, całą jednak wyższość syna rozumiał, przeczuwał, i bolał, ciężkie dla niego przewidując życie.
Tak się staruszek pochylił, zawiądł, i choć się trzymał uparcie swoich zajęć, bo czuł się potrzebnym Ottonowi, sił mu na końcu nie stało.
Ale gdy przyszło umierać, spokojniejszy jakoś zamknął powieki, bo przysposobił na miejsce swoje zastępcę, co gospodarstwo i kuchnię życia miał dźwignąć za jego syna.
Uznawszy Ottona za zbyt wielkiego, niemogącego się zajmować drobnostkami powszedniemi, stary marzył tylko o tém w ostatnich latach, by miał się kim zastąpić przy synu. Była to jego myśl ciągła, nieodstępna, jego nieustanne zaprzątnienie; nie mówił nic, ale krzątał się bardzo. Wybierał ludzi, uczył ich, układał, mylił się i zawodził, aż w końcu trafił na jednego, którego mu się udało tak wyrobić, jak sobie życzył.
Był to daleki jego krewny, człek lat średnich, który całe życie na cudzém pracował, a nic dorobić się nie mógł, gdyż do zbytku poczciwy, a niebardzo przebiegły, zawsze padał ofiarą mniéj skrupulatnych a chytrzejszych od siebie.
Tego człowieka, niewielkich talentów, ale dobrego serca, stary Marzycki postanowił przerobić zupełnie, wdrożyć w tryb zajęć swoich, aby go po sobie zostawić zastępcą. Była to natura miękka, bierna, powolna, a serce złote.
Pan Zacharyasz, niepozorny, mały, suchy, chudziutki, niewielkiego o sobie mniemania, nic dla siebie też niewymagający, byleby mu modlić się nie przeszkadzano po cichu, bo po całych dniach szeptał chodząc
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.
178
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.