rozbujałém dziecku sympatycznego, w jego sile miłego i dobrego, szlachetnego w instynktach. Zresztą, jako muzyk, śmiał się sam z siebie, głośno mówił, że nic nie umie, i tém sobie ujął Ottona.
— Co ty chcesz z sobą robić? spytał go w kilka dni potém Otto.
— Ja? odparł Janko — albo ja wiem?
— Przecięż musisz jeść, trzeba coś robić.
— A no, to będę konie pasał — rzekł Janko — jeśli nic innego nie potrafię; jeszcze to może jedno z najlepszych... Powietrze, słońce, lasy, i w kożuszku chodzić można, a nikomu się nie kłaniać, i dosiadłszy źrebca wyhulać się na nim do zmordowania...
— Cożeś ty dotąd robił?
Twarz Janka się zachmurzyła.
— A cóż? Sierota, wałęsałem się po świecie; trochę mnie z początku uczyli, trochęm się na gwałt poduczył, potém nie stało opiekunów, poszedłem w świat, ot tak sobie bez grosza, tom różnie zarabiał: koniem najeżdżał, myśliwstwo u hrabiego utrzymywałem, to się tam coś zapracowało. Potém zjadło się co miało, więc wałęsałem się; a teraz pójdę gdzie służyć, byle z bydłem a nie z ludźmi mieć do czynienia i być swobodnym. Z hrabią rozstaliśmy się, bo myślał, że płacąc wolno mu było mówić do mnie niegrzecznie i grubijańsko: odpłaciłem mu tąż samą monetą, i kwita. Co daléj będzie, nie wiem. Może wiecie gdzie jakie stado i miejsce koniuszego?
— Nie wiem — rzekł Otto, — ale cię na to szkoda.
— A mnie samemu nie. Cóż to złego? byle był chleb, a niewoli nie było, bo téj nie wytrzymam. Zresztą wy ludzie frakowi tego nie zrozumiecie.
— Ja to dobrze rozumiem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.
195
JASEŁKA.