do posądzeń o złe, odepchnął ją ze wstrętem. Gdy potém jego znowu do gry zachęcać poczęto, i z pomocą jego skromności niektóre części przeszły dosyć dobrze, a Janko parę pięknych rzeczy sumiennie i z uczuciem odegranych wysłuchał, znajdując niezmierną między niemi a grą Maksa różnicę, — wątpliwość wkradła się do jego duszy, czy istotnie Fermer był tak wielkim i genialnym człowiekiem, jak mu się z początku wydawało?
Muzyka ta nowa, głębsze, potężniejsze na nim robiła wrażenie. Zdawało mu się, że jaśniéj w niéj myśl czytał, i zamiast burzy i rozdraźnienia, spokój zostawiała w jego duszy.
Zawahał się i zachwiał.
Maks wieczorem nie omieszkał mu znowu szepnąć:
— Pedanci tacy! nie warto grać dla nich... Ta głupia ich muzyka klassyczna, pęta i więzi, to lichoty! to rokoko! Mógłbym był grać, gdybym chciał, bo to tam nic trudnego niema dla mnie; ale umyślniem porzucił, bo mi się dusza burzyła w tych więzach... To dla mnie fraszki! Ale suche, ale nudne! wióry! nic więcéj...
Janko milczał.
— Otto bardzo dobry człowiek — dodał Maks ręką przyczesując bujne włosy — ale jest w nim trochę zazdrości. Gry takiéj jak moja nigdy w życiu nie słyszał, czuje jéj wyższość, a uznać jéj nie chce, bo wie, że nigdy ani on sam, ani jego wychowanek Martynek, ślepa kura, do tego nie dojdą... At! głupstwo! dodał Maks patetycznie: mnie tylko potrzeba się dobyć z tego kąta obrzydliwego na większy świat, w jaśniejsze strefy; tam dopiero ludzie wyższych usposobień i ukształcenia, mogą się poznać na mnie. W świat! w szeroki
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.
202
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.