— Jak to! i mój ojciec? podchwycił Martynko, który tak Ottona nazywał.
— A no, i ja, odparł Otto; widać winienem to szczęśliwym wpływom pana Maksa.
— Nie dość na tém, przerwał Maks: dajemy koncert w pałacu w Zarubińcach.
Janek stanął wryty, przeczuwając co to mogło pociągnąć za sobą dla niego.
— Słyszysz, Janku! koncert w pałacu! dodał Fermer.
— Tak, słyszę, rzekł zimno Zbój: słyszę i cieszę się; dla ciebie doskonała rzecz, szukasz gwałtem kłopotu, upokorzenia i służebnictwa. Będziesz im grał, ukłonią ci się, wyśmieją, potém stracisz coś czasu i coś grosza, zjesz trochę wstydu... i pójdziesz odprawiony z kwitkiem.
— Takiego panofoba, jak ten, jeszczem nie widział! odezwał się Otto uśmiechając.
— Tylko mnie źle nazywasz, przerwał Janko: ja nie jestem wcale panofobem, ale kocham swobodę. Lubię być z równymi i niższymi, bo ci mnie nie upokarzają jak tamci; ja im ani z przekonań, ani z obyczajów, ani z uczuć i słów nie potrzebuję czynić ofiary. Co myślę to mówię, co chcę to robię. Tam inaczéj wcale: wchodząc na ich próg, przyjmuję ich prawa, jestem niewolnikiem, a niewolą wszelką brzydzi się dusza moja. Kawałek chleba razowego pod gołém niebem raczéj, niż ciasteczko w złotéj klatce.
— Ten ma serce! rzekł Otto.
— Prawisz jak student, rozśmiał się Maks; deklamujesz nic więcéj. Jednak do pałacu zajrzeć będziesz musiał nie dziś, to jutro; a najprzód któż jeśli nie ty będzie mi akkompaniował?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.
229
JASEŁKA.