Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

238
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Najdziwniejsza to, że co wczoraj sam wymyślił, w to nazajutrz najświęciéj już wierzył.
Na umyśle półkownikowéj zrobiło to takie wrażenie, że posłała zaraz umyślnie po strój nowy do parafialnéj stolicy.
Tymczasem zbliżał się dzień wielki, dzień uroczysty...
I jak było za wczasu przepowiedziano, Maks wymógł na Janku, że grać będzie; a że nie miał Janko fraka ani chustki, ani żadnéj rzeczy, która salonu jest, złożono się na jego ubranie. Próbując tych odzieży niezwykłych a wątłych, gdy szeroką chciał tchnąć piersią, Zbój o mało ich na sobie westchnieniem nie podarł.
I choć postanowił już z siebie uczynić ofiarę, gdy ona coraz stawała się bliższą, Janko serce tracił, kilkakroć wahał się, chciał uciekać, tak jemu, co się nie lękał ani wilka, ani konia dzikiego, straszne były oczy niewiast i oświecone pańskie salony, po których ślizkiej posadzce stąpać nie umiał. Chmurą okryte miał czoło i chodził zasępiony.
Kilka razy nawet, po namyśle, zaklinał Maksa, aby go od téj wielkiéj próby uwolnił; buntował się widocznie. Ale proszony, zaklinany, w końcu zapewniony, że raz ten pierwszy wystąpienia publicznego będzie ostatnim, zebrał się na niezmierną odwagę stanąć wśród wystrojonego tłumu, i co gorsza popisywać się przed nim.
Maks, który stworzony już był na kuglarza, zupełnie zdawał się być w swoim żywiole. Odgadywał grunt, po którym stąpał, wyrastał coraz bujniéj, włosy na tył zarzucał, zamaszyściéj coraz głowę dźwigał i mówił oczyma i twarzą: