biegł Otto, Martynko, ale Janka ani słychu — jak w wodę wpadł.
Minęło pół godziny, godzina, nie powracał; zaczęto się niepokoić o niego. Maks niecierpliwił się: nie o człowieka mu chodziło, ale o „Wlazłego kotka,“ do którego nie było komu wtórować — to było najukochańsze jego arcydzieło.
Zżymał się i gniewał. Ostatnia sztuka miała dopełnić tryumfu, była ognistym snopem fajerwerku, wielką bitwą, decydującą kampanię... Pozwoliłby był Jankowi choćby skonać przy ostatnim akkordzie; ale zniknąć przed tą fantazyą było najokropnjszą niewdiezięcznością, najstraszniejszą w oczach jego zbrodnią. Nie wiem już coby się było z nim stało, gdyby Martynek z kąta, z rozkazu Ottona, nie wyszedł zakłopotany, i przecisnąwszy się przez tłum pokornie, nie siadł towarzyszyć prima vista z pozostawionych nót Maksowi, co zresztą nie było tak trudne, bo akkompaniament nie grzeszył ani wyszukanym kontrapunktem, ani wielką rozmaitością modulacyi.
Wrażenie, jakiego słuchacze doznali, słysząc najprzód ten temat tak popularny i znnya od dzieciństwa każdemu, podniesiony do ideału wykonaniem, potém przerobiony dziwacznie, coraz dziwaczniéj kręcony, z towarzyszeniem miauczenia kota, szczebiotania ptaka, beczenia kozy, skrzypienia drzwi i t. p., a na tle tego wszystkiego ów narodowy (jak go Maks nazywał) temat ciągle się odzywający, z wydaném wreszcie mruganiem kotka, które muzyka imitacyjna doskonale przypominała — było nie do opisania.
Rzecz, prawdę powiedziawszy, nie miała najmniejszego sensu; ale cała się składała ze sztuczek, figlów,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.
248
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.