— Zdaje mi się, o ile miarkować mogę, z Podola; ale najłatwiéj jego samego jutro o to spytać będzie można...
Herman zasępił się, skłonił i powoli wyszedł.
We drzwiach spotkał go brat w białym krawacie, stąpający pod równia prawie ogromnego tryumfu ciężarem jak Maks. Wieczór był prześliczny, szlachta poczciwa rozentuzyazmowana do takiego stopnia, że kilku po nocy iść chciało oglądać machiny hrabiego, co go nadzwyczaj ucieszyło.
— Co ci to? spytał brata.
— Nic: trochę ciekawości.
— Potrzebowałeś czego?
— Chciałem się o coś dowiedzieć.
Żółtowski odstąpił, odsunęli się jakoś wszyscy, Herman gorączkowo pociągnął brata ku oknu.
— Widziałeś tego młodego człowieka?
— Któremu krew poszła z nosa?
— Tak jest.
— Znasz go?
— Nie...
— To mój syn! to syn mój! zawołał żywo Herman; to dziecko moje! powtórzył.
Rajmund osłupiał.
— Twój syn! to być nie żemo!
— On sam! on! jam go poznał!
— Śni ci się! to biedny jakiś chłopak z Podola, czy tam nie wiem zkąd. Jakżebyś zresztą poznać go mógł po tylu latach?
— Moje dziecko! ale jabym je poznał wśród miliona ludzi! ja je mam w oczach, jak gdybym widział wczoraj! To Bóg mnie tu prowadził, abym je zna-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.
252
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.