Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

253
JASEŁKA.

lazł! To on! nie ma najmniejszéj wątpliwości. Spotkałem wzrok jego: poznawszy mnie zadrżał, zmieszał się i uciekł... Potrzeba gonić! biedz, odzyskać go! Dawaj mi ludzi, koni — ja go mieć muszę!
— Wszystko co chcesz jest na twoje rozkazy, rzekł Rajmund zimno, śpiesząc z powrotem do gości. Ale nie róbmy z tego historyi, bo się z nas śmiać będą! na miłość Boga!
— A niech się sobie śmieją! ofuknął się Herman.
Powstrzymać starego było niepodobna prawie; postrzegł jednak Herman, że skłopotany i czém innem zajęty brat zapału jego nie dzieli, i zwrócił się do Żółtowskiego, którego pociągnął z sobą do drugiego pokoju.
— Stary — rzekł gorąco — ratuj mnie i dziecko! Ten chłopak to mój syn.
Milczek, który się już nieco domyślał, od razu pojął wszystko.
— Na Boga! odpowiedział: jeśli to był pański syn, a uciekł, nie gońże go, bo zapędzisz nie wiem dokąd. Nie ścigać potrzeba, ale zmusić, żeby sam powrócił... Ale jakaż pewność? zkąd wiadomość? Czy to być może!
— Zkąd pewność? ja ją tu czuję! zawołał Herman porywając się za piersi. Ja wiem, że to był on, jam go od razu poznał i on mnie także. Ucieczka jego nie co innego oznacza.
— Jeśli tak, hrabio, na miłego Boga, dajże pokój pogoni! dodał rozważnie Żółtowski.
Stary zamyślił się.
— Cóż począć?
— Ja wyszlę kogoś tajemnie. Wróć pan do salonu i siedź spokojnie.