Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.

277
JASEŁKA.

jest nawet owa miłość niepodobna, którą czasem spotykamy w książkach naszych; ten sam ideał, tylko tam piękniéj ubrany, tu prozaiczniejszy i zimniejszy.
Janko pojmował miłość tylko taką stepową, wielką, jedną, niezmierną, ale więcéj się jéj obawiał niż pragnął. Dusza jego bała się nawet tych pęt, które na nas kładzie uczucie...
„Gdyby dwoje skrzydeł na barki, gdyby zaraz jedna szata z chmury i precz ze świata ze skarbem ulecieć w górę... myślał czasami. Ale żyć, by codzień się psuło to, co chwila uczyniła już tak doskonałém, że większém i piękniejszém być nie może; żyć, by miłości dać zwiędnąć i zatonąć w ziemskim kale... a! to lepiéj nie kochać!“
On chciał... ale to było dziecię stepu — a co marzą orły na mogiłach, krucy w chmurach i ludy młode i młodzieńcy budzący się do życia, tego pióro z trupiego wyrwane skrzydła, nie spisze. To pioruny piszą na niebie, to jęczą lasy w noc głuchą, tego wybyście, panie i panowie moi, nie zrozumieli.
A jednak ilekroć dziecko stepu chciało pójść nazad w ten swój świat, wnet je ku ohydzonemu ciągnęła ta twarz zjawiona, i przykuwała uśmiechem, jakby mówiła do niego:
— Ja umrę po tobie w tęsknicy.
Coś było w głębi tego uczucia niosącego z sobą przekonanie, że się ono opłaci wzajemnością, że się nie urodziło samo, że źrenica, co je zapaliła, szukała widma przed sobą, i zapłonęła tęsknotą, bólem, pragnieniem.
— Dobrze więc, rzekł Martynko: rób sobie co chcesz; ale po cóż masz od nas, co cię kochamy, uciekać, kiedy tu nic ci nie grozi?