— To prawda, ale ja lubię szczebiotanie twoje.
— I ty się tyle modlisz, mamciu, że doprawdy ja się boję, aby już za nadto dusza twoja na tych skrzydłach modlitwy od nas nie odleciała.
— Moje dziecię...
— A co ja jeszcze mamci powiem... oto, że mi się ta biedna półkownikowa jakoś bardzo nie podobała: wydała mi się jak Maks. Wszakże to ja byłam dzieckiem, gdy ją pamiętam takuteńką jak teraz, więc ma lat....
— Ale co tam, Lolu!
— Ale nie, policzmy: ma czterdzieści pewnie.
— Ja tam nie wiem.
— Jakto mamcia nie wie? Mamcia wie doskonale, tylko nie chce powiedzieć... Taka stara, a chce być młodą; mnie się zdaje, że to nieprzyzwoicie. Bo na cóż jéj to? na cóż młodym chcieć ich młodość zabierać?
— Cóż im to szkodzi?
— A jakże, mamciu, szkodzi! Jużciż naprzykład gdyby sobie była starsza, toby się w niéj nikt nie kochał, a tak może się kto rozmiłować, coby mógł młodszą, dla siebie stworzoną, ukochać.
— Lolciu, co ty pleciesz!
— Ale moja mamciu! ja rachuję!
Hrabina zamknęła książkę, położyła różaniec, nie było sposobu się modlić. Przysiadła się do córki.
— Moje dziecko — rzekła smutnie — ja nie lubię, gdy ty tak mówisz o tém kochaniu.
— Ale dla czegoż ja, mamciu droga, nie mam o niém mówić, kiedy myślę?
— A na cóż dziecko myśli?
— Alboż ja wiem! muszę; przychodzi mi to — ot sa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.
282
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.