Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/295

Ta strona została uwierzytelniona.

289
JASEŁKA.

— Bo czemuby to nie siedziało u siebie, w ciepłym kącie? Na starość mu się włóczyć zachciało! A! już nie ma nic gorszego, nad to, gdy w starym piecu dyabeł pali.
Nieszczęściem nie było nawet przed kim wylać się z żalami: dopiero w wieczór tego dnia zetknęli się z Malczakiem. Malczak już miał na sobie watowany kaftanik i obcięte bóty, był jak w domu; wyszedł na próg, gdy się ściemniło.
— Dobry wieczór.
— Dobry wieczór.
— Co to Wpanu panie Pawle? jakoś nie swój?
— At! bo zły jestem.
— No! na kogoż?
— A na pana!
— E! to prosta rzecz! Jam na swojego ciągle zły, a milczę!
— Et! bo z nimi i dyabeł nie wytrzyma!
— No! ja tam na mojegobym się tak nie skarżył, ale mu dopiero teraz, gdy się zestarzał, siły stracił, gdy ledwie się włóczy, przychodzą jakieś niebywałe fantazye! Wystarczyć mu nie mogę! Jem się z nim, jem...
— A no! toć i ja tak! tylko że mój to w końcu musi mi ustąpić; jak się uprę, jak cały dzień nie będę gadał, albo zacznę tylko mruczeć pod nosem, to w końcu musi zrobić co ja zechcę.
— No! ja tak nie umiem... Ale, prawdę powiedziawszy, to taki człowiek, że z nim sobie nie dać rady nikomu; całe życie twardy był jak kamień: ani ugryźć! Tak i kochankę stracił, i żonę i bodaj... syna.
— Cóż? taki zły?