— Ale nie! gdzie zaś! poczciwy z kościami, dobry, ale bestya taki uparty, że jak sobie co postanowi...
— E! bo wy jemu ustępujecie.
— A no! toć muszę, kiedy on mi nie chce...
— Nie umiecie się wziąć do tego... Spojrzcie-no tylko: wy wyglądacie jakbyście robili co chcieli, ja jakobym kąty wycierał; a jak zechcę, to zawsze na swojém postawię.
— Niechbym ja ci dał swoje miejsce, ino na miesiąc — rzekł Paweł wzdychając — a żebyś ty go tak kochał jak ja...
— A, ba! a po cóż go kochacie?
— A wy?
— E! ja swego nie cierpię, i dla tego nim trzęsę — rzekł po cichu mrugając twarzą skrzywioną Malczak.
Popatrzali w milczeniu na siebie.
— Już na to rady nie ma! westchnął Paweł.
— To go porzucić.
— A co ja będę bez niego robił? On mi dawno daje chleb łaskawy, ale ja tego nie chcę: jam go od pieluch wyniańczył.
Gdy tak rozmawiają, zbliżył się ku nim właśnie ten, o którym była mowa. Paweł trącił Malczaka, Malczak syknął na Pawła; zamilkli.
Herman szedł bardzo powoli, z dziwnym na twarzy wyrazem. Paweł, który tylko co na niego gderał, został tém zdziwiony. Nagła jakaś zmiana wypiętnowała się na tém obliczu hrabi, zwykle silną wolą i energią nacechowaném. Bladość żółta powlokła miejscami rysy, które plamami gdzieindziéj rumieniec gorączkowy zapalał. Szedł z usty zaciętemi, jak gdyby cierpiał mocno. Paweł, który go znał od dzieciństwa, a nigdy takim nie widział, zdjęty litością, zapomniaw-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/296
Ta strona została uwierzytelniona.
290
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.