Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.

305
JASEŁKA.

czarno jak w kotle farbiarza; najczystszą cnotę daj w zapasy z maluczkiemi podłostkami, a zjedzą ją jak mole nieznacznie.
Martynko mu przerwał.
— Takby było może — rzekł — gdybyś nie wiedział, że tak być musi; ale mi się zda, że kto wie, co mu zagraża, potrafi zawsze niebezpieczeństwa uniknąć. Walka dodałaby ci siły.
— Na chwilę; ale wszystko się wyczerpuje...
— Zresztą i o tym świecie ty masz, zdaje mi się, fałszywe wyobrażenie; ja go znam z tego tylko, co Otto o nim mówi, co słyszałem, ale lepiéj o nim trzymam. Czyż nie ma tam ani charakterów, ani ludzi, ani wielkich umysłów, ani serc uczucia pełnych?
— A! są może, może były, rzekł Janko; ja nie wiem. Ale w tych warunkach, w jakich żyć muszą, to męczarnie, to w końcu zmalenie, osłupienie, milczenie, bezwładność, śmierć. Chodzą oni po tym świecie pokazywani palcami, wyszydzani po cichu, omijani z daleka, nie mając do kogo przemówić słowa, widma i upiory. Alem ja młody, ja potrzebuję życia, powietrza, swobody, natury; ja chcę żyć, ja mam prawo.
Martynko się uśmiechnął, patrząc z dziwem i tęsknotą na Janka.
— Masz prawo! Każdy z nas — rzekł — ma jedno tylko prawo, z którém się urodził: prawo żyć i cierpieć!
— Dla czego cierpieć?
— Bo szczęście nie byłoby życiem, powiada Otto — dodał Martynko, jak zawsze opierając się na słowach mistrza — bo szczęście, to widzenie niebios przeniesione na ziemię, roślina z cieplejszéj strefy, która tu u nas choć się przyjmuje, nie kwitnie...