— O! o! jużeś stary! odparł Janko klepiąc go po ramieniu — stary! stary! a ja jestem młody i chcę takim być, pozostać tak długo jak tylko można.
Zamilkli oba. Martynko silił się biedny, mimo osłabienia, na argumentu i przekonywania, ale już tracił nadzieję. Nareszcie dodał po chwili:
— Tak! uczynisz — rzekł — co zechcesz; ale gdyby starzec wołając ciebie umarł, umierając przeklął, nie chodziłożby za tobą jak widmo przeklęctwo ojca? nie ciężyłoby ci całe życie? Cóż zabroni ci potém zerwać ze światem, a poślubić pustynię i żywot swobodny? Któż ci zabroni być sobą?
— Ha! może ja sam — rzekł Janko smutnie.
Ale te słowa wymówił złamany i padł na przyzbę, podpierając głowę rękami. Włosy jego długie opadły mu strumieniem na barki, łzy zakręciły się w oczach. Zakrył twarz, na któréj widać było niepewność i cierpienie.
Martynko jeszcze chciał mówić, ale go już Zbój nie słuchał; poszedł myślą daleko.
Czuł przybyły, że nalegając dłużéj, nic nie dokaże, i przebywszy chwilę jeszcze z przyjacielem, opuścił go wlokąc się nazad do Robowa złamany i chory. Tu przybywszy położyć się musiał, tak go reszta sił opuściła, a myśl jedna ciągle kołowała mu po głowie.
— Co tu począć? jak tamtego starca pocieszyć? jak Janka nie zdradzając, ocalić?
Długo w nocy mówił z Ottonem, naradzali się, spierali, a nazajutrz rano Marzycki poszedł do Żółtowskiego. Staruszek siedział u siebie i papiery jakieś przeglądał.
— Jak się ma Herman?
— Bardzo źle.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.
306
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.