Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/321

Ta strona została uwierzytelniona.

315
JASEŁKA.

— Do domu?
— Nie! Jedziemy... i obróciwszy się rzekł do Ottona: — Dokąd? — rzekł.
— Do mnie.
— Trzebaby się ubrać.
— Nie, nie, jechać! natychmiast jechać!
— Jest zaprzężona bryczka moja, ale...
— Całe życie jeździłem bryczkami; siadajmy...
— Ale możeby się pożegnać? spytał Żółtowski.
— Wszak wrócimy — dodał niecierpliwie Herman.
Doktor patrzał i głową tylko poruszał. Oprzeć się energii, z jaką natychmiast domagał się jechać Herman, nie było podobna. W kwadrans już siedział na bryczce, i choć pochylony i widocznie cierpiący, powoli sunął się do Robowa, sykając tylko na to, że konie wstrzymywano, ażeby nie strząsł się bardzo.
— Jest tu? spytał dojeżdżając do dworu Ottona.
— Nie, ale go zaraz znajdziemy. Hrabio, jeszcze raz słowo: bez żadnych wymówek i swoboda zupełna.
— Jestem ojcem i mam serce ojca! odparł Herman: wierzaj mi.
W Robowie było pusto. Martynko leżał chory, Maks siedział teraz od rana do wieczoru u półkownikowéj... ani żywéj duszy.
Stary wysiadł żywo, ale go siły zawiodły, i ledwie przeszedłszy pokój, musiał odpocząć, tak się czuł osłabionym; krótka podróż zwiększyła znacznie gorączkę.
— Oczekiwanie — rzekł do Ottona — zje mnie gorzéj niż samo spotkanie. Złe czy dobre, co ma być, niech się stanie.
— Natychmiast! Ale Martynko choć chory chce cię widzieć: ubiera się, przyjdzie zaraz.