Stary kocz, wstyd wyciągać, ressor pękły i sznurkiem związany, a buksy słyszę tak powycierane, jak papierki; poduszki już trzy lata temu szczury pojadły... pan sobie przypomina, że Jankowi dali za to dziesięć, że nie dozorował.
— Ale żółty koczyk, żółty; toć się nim jeździ?
— A tak! na spacer do Siennego o milę! zapewne! Ale do Pińska po tych drogach, a jeszcze opakowawszy! czy to wytrzyma? Ani myśleć! Trzeba rzeczy wziąć! Pan, ja...
— Jak to, ty?
— A toż ja przecię jadę! rzekł Paweł stanowczo.
— Ty? ze mną?
— No! a myślisz jegomość, że ja się zostanę?
Herman parsknął śmiechem. Paweł się oburzył.
— O! już że pojadę i tak jegomości nie puszczę samego, to nie puszczę... Z kimże! czy z głupim Mateuszem, co wszystko tłucze? czy z Wickiem, którego robaki męczą? Żaden łóżka nawet posłać nie potrafi, ani kawy zgotować. Nie! już ja na to nie pozwolę, żebyś jegomość sam jechał.
— Mnie się coś zdaje, że zostaniesz.
— Nie zostanę. Albo jegomość nie pojedziesz, albo mnie z sobą zabierzesz.
— Ale mój Pawle, toć przecię powinieneś mieć choć tyle sensu, żeby wiedzieć, że mi będziesz ciężarem nie pomocą. Toż nie ty mnie, ale ja ciebie będę musiał pilnować.
Paweł ruszył ramionami.
— Nie wiem kto z nas gorszy niedołęga, czy jegomość, co tam masz jakie pięćdziesiąt, czy ja, com już był stary, gdyś się rodził! No! no!
— Dajże mi pokój!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.
62
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.