Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

63
JASEŁKA.

Milczeli chwilę. Paweł poczynał mruczeć.
— Choć to wiosna i powietrze ciepłe niby, ale w cóż się jegomość ubierzesz? Do domu, to tam masz cokolwiek, ale na drogę, do ludzi, to nawet poczciwéj sukni...
— Myślisz, że ja do ludzi będę się stroił inaczéj niż do tych czterech ścian i do was? odparł hrabia... po co? dla czego? Mam nową, kapotę szaraczkową.
Paweł się oburzył.
— Wszyscy wiedzą, że mam pieniądze, będą mnie i w sukmanie szanowali: zobaczysz. Kapota siwa przy worku nabitym, za sajetę stanie.
— Co to gadać! Jegomość i czapki nawet porządnéj nie masz — rzekł Paweł; a potém gderał daléj: — Toć to w drodze trzeba porzucić swój obyczaj. I co jeść? i jak spać? Do czego jegomości ta podróż? Jegomość to tak jak stary zegar, co póki stoi na miejscu, a nakręca się o jednéj godzinie, to jeszcze idzie; ale go tylko rusz, a poczniéj w różne czasy podkręcać, zobaczysz, że go żaden zegarmistrz nie wyreparuje.
— Czasby też odpocząć wagom! rzekł jakoś smutno Herman. No, dość tego — dodał — Wicek pojedzie ze mną i koniec.
— Ha! będziesz jegomość widział! zawołał Paweł wychodząc: niby to ja tak puszczę starego niedołęgę! Tenby i o podeldoku zapomniał, i smarować nie umiał. Gadaj sobie zdrów, a ja pojadę!
I wyszedł.
Na dzień następny naznaczony był ów straszliwy wyjazd do Pińska, a po naradzie z Lacyną, uczczonym tém, że go wezwano do konsylium, i rachującym, że częściéj będzie mógł do panny Petronelli zaglądać, postanowiono, że lądem choć daléj, jechać będzie do-