— W takim razie — odezwał się — już nie wiem, czyli nie mogę wyrzec; albowiem stan zdrowia...
— Ja potrzebuję się z nią widzieć, i widzieć się muszę! zawołał Herman. Racz jéj to powiedzieć odemnie. Dziś, jutro, za tydzień — poczekam; ale przecię kiedyś ją znajdę zdrowszą — to rzecz nieunikniona — będę chodził rok. Nie wszystkoż jedno skończyć to od razu?...
— Prawdziwie, nie jestem w stanie nic w tym względzie orzec pewnego; lecz spełnię polecenie czyli posłannictwo... odparł wymowny Żereba.
Zakręcił się i wyszedł.
Znowu dobra upłynęła chwila, po któréj nagle we drzwiach otwartych ukazała się postać niewieścia.
Była to panna Moroszówna.
Oboje stanęli przeciw siebie i patrzali długo w milczeniu, po latach dwudziestu przeszło szukając śladów, jakie życie zostawiło na ich twarzach. Herman pobladł, panna Izabella ani drgnęła.
Pomimo cierpień przebytych, ona nie postarzała tak bardzo. Była to jeszcze taż sama piękność porywająca urokiem, taż sama postawa wspaniała i szlachetna, ale jakby odarta ze świeżości pierwotnéj, jakby widziana w matowaném zwierciedle. Strój jéj czarny, prosty, niestarannie narzucony, surowość oblicza i postaci podwajał.
Na twarzy miała wyraz powagi i głębokiego, ale już przyrosłego smutku. Jak wyrzut i widmo występku chwilę nieruchoma stała przed Hermanem i patrzała na niego; aż usta jéj wreszcie przebiegł uśmiech zadowolonéj, uspokojonéj zemsty, i postąpiła krok naprzód ku niemu. On stał wryty w miejscu; milczeli oboje.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.
73
JASEŁKA.