nie umarła, że żyję, że nie dość jestem nieszczęśliwa, że śmiem dziś stanąć spokojna i obojętna w obec pana, którego zgryzoty i lata złamały?
— Mój syn! mój syn! odezwał się porywczo Herman. Pytam cię jak Kaina, coś z nim zrobiła?
Izabella wstała, rumieniec oblał jéj twarz.
— Ja i syn twój? ja? cóż jest wspólnego między mną a twojém dzieckiem?
— Ja wiem wszystko! wiem wszystko! zawołał Herman. Jam ci odebrał nadzieję, któréj nie dawałem nigdy; tyś mi pochwyciła własność, ukradła dziecko jedyne i zostawiła na starość samotnym, osieroconym. Chcę wiedzieć, co się z nim stało?
— Co do mnie należy twój syn?
— A czyjąż sprawą to dziecko mnie odbiegło? czyją? Myślisz, że nie wiem gdzie i jak go widywałaś?
— Nie taję; alboż to grzech, że biedne, opuszczone, zamęczone przez własnego ojca dziecię, starałam się widzieć, pocieszyć, i przez litość chwilę mu jakąś osłodzić! Tak jest, widywałam go; nie taję, że gdybym miała siłę, byłabym ci go z rąk wyrwała, boś je chciał przeciw Bogu i wszelkiemu prawu uczynić taką bryłą lodu czy kamienia, jaką zrobiłeś z siebie. Ale mogłażem ci je wziąć? Któż śmie powiedzieć, że byłam przyczyną jego ucieczki?
— Ja to powiadam: chciałaś się pomścić nademną.
— Bóg sam podjął się zemsty... odpowiedziała spokojnie panna Izabella.
— A ludzie Mu pomogli! dorzucił Herman. Tak! i pomściliście się! pomścili! Dla tego przychodzę tu i mówię do twego serca kobiecego. Oddaj mi dziecię! ty jedna wiesz co się z niém stało... Dziecko nie byłoby śmiało uciekać samo, i skryć się tak, by go nikt
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.
75
JASEŁKA.