chałbym raz, na wieki; tak mi się przynajmniéj zdaje. Czytałem coś o tém, i myślę sobie, że wielkim trafem czasami spotykają się dwie dusze, co dla siebie stworzone były tak, że jedna do życia drugiéj jest potrzebna; a gdy się znajdą i dusze, i serca, i umysły tak sympatyczne, wówczas raz zbliżone oderwać się od siebie nie mogą: następuje Abelardowska miłość... Ale na ten wypadek, ileż prób nieszczęśliwych, ile miłości nie anielskich, czysto ludzkich, zwierzęcych, śmiesznych lub tylko granych na zimno i bez poklasku!
— Mówisz pan, że niewiele o tém myślałeś; ja znajduję przeciwnie... Nie sądziszże, iż jest potrzebą duszy miłość? że kochać potrzeba choćby się omylić?
— Wiem, że rwie się serce ku uczuciu temu... ale to tak jak dziecię do gwiazdy, jak bezsilny chciałby wzlecieć, jak niemy przemówić pragnie... ale umieramy z zaschłemi od żądzy ustami, choć często przepojeni tém, co nie gasi pragnienia...
I szła tak rozmowa, a po niéj stało się coś dziwnego z Anetą. Zmieniła się, straciła śmiałość, łza jakaś błąkała się po jéj oku; osłoniła ramiona, zapomniała o warkoczu, pobiegła do matki szepcząc jéj, aby Jerzego zaprosiła do siebie, — ojcu, aby się z nim bliżéj zapoznał.
— Ale sama uważałaś, moje dziecię, rzekła powolna matka: że może nie byłoby dobrze nazbyt go ośmielać.
— Dziś go lepiéj poznałam...
— A! już jeśli ona go lepiéj poznała, podchwycił ojciec składając ręce jak do modlitwy: to nie ma co
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.
97
JASEŁKA.