Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

109
JASEŁKA.

Sam nie wiem jak w głowie mojéj urosła pierwsza myśl ucieczki. Ojciec wciąż mi okazywał, że ze mnie nie jest kontent; zamiast cokolwiek dać mi swobody, spróbować czy jéj użyć potrafię, związywał mnie w najmniejszych drobnostkach, nie dopuszczając, abym cokolwiek sam mógł pomyśleć i uczynić; karcił każde słowo, każdy postępek najniewinniejszy. Za przybyciem do Pińska, przeglądał wszystkie moje papiery, badał życie, w sukniach nawet szukał powodu do gniewu. Zamiast mnie spętać, wszystko to razem rozwinęło oburzenie, przekonanie, żem nie jest kochany, że w takiém życiu wytrwać nie potrafię, że powinienem jego i siebie oswobodzić od tych męczarni. Myśl ucieczki zrodziła się w młodéj głowie. P. Izabella, dowiedziawszy się o niéj, wcale jéj wybić nie usiłowała; stary Azulewicz, z natury swéj może mniéj to znajdując dziwném, że się ktoś na swobodę wyrywa, nie zgromił mnie od razu. Powzięty zamiar utkwił w myśli; pozbyć się nie mogłem tego marzenia wolności, któréj tak łaknąłem, na któréj wspomnienie drżałem... takem się obawiał spętanéj przyszłości całéj.
Gdy się to dzieje, biedny Mahomet, który był słabowity jak dziecię starości, zachorzał, przestał chodzić do klass, a choć ojciec z końca świata sprowadzał do niego lekarzy, choć się do ostatniéj sukni na leki i środki ratowania go wyprzedał, biedne dziecko umarło.
Rozpacz ojca była straszliwa. Zamknął się, płakał, tarzał po ziemi, potém zdrętwiał jak drewno. Po śmierci syna, która i dla mnie była stratą wielką, a wrażeniem niezmierném, bo widok śmierci dziwnie gorąco na młodém piętnuje się sercu, długo nie widziałem starego Azulewicza. Chodziłem zapraszany do