Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

117
JASEŁKA.

młodszy od nich daleko ciałem i duchem, nie uległem przykładowi, nie poświęciłem dla szału moich jasno jeszcze niewyrobionych myśli o obowiązkach życia. Wstyd jakiś dziewiczy wstrzymywał mnie zapewne.
Nareszcie przygoda spodziewana zerwała stosunki nasze z Gerardem. W Zasipowcach nad jeziorem mieszkał zamożny mielnik Iwan Prochor, który miał śliczną czarnobrewą córkę. Rzadkie są wśród ludu prawdziwie piękne twarze, ale gdy się tam trafi kwiatek, to doprawdy już cudo; taką była Marysia, a że ojca miała bardzo zamożnego, który ją pieścił i kochał, choć nie wyszła z życia wieśniaczego, trzymała się biało, strojnie, wykwintnie, wyglądała jak laleczka. Zawsze strojna nawet na codzień, przybrana zalotnie, Marysia podobniejsza była do przebranéj panieńki, niż do prostéj chłopki.
Piosenki ukraińskie wykołysały ją do życia; więc to było tęskne jakieś, rozmarzone, naiwne, spragnione i ciekawe życia, chwilami trzpiotowate jak dziecina. W moich wycieczkach po wsi i polach, często spotykałem Marysię, alem z nią prawie nie mówił; dopiero sam jéj ojciec, mielnik stary, widząc mój rodzaj życia, upodobanie w podaniach i pieśniach ludowych, wprowadził mnie do chaty i z córką zapoznał. Byliśmy z nim jakoś w przyjaźni, alem umyślnie unikał dziewczęcia, co mi się samo nastręczało, bo ładna jego twarzyczka, świeże usta i uśmiech nie robiły mi innego wrażenia nad smutne przeczucie losu, jaki ją czekał, gdy w pracy i zdziczeniu uwiędnąć miała.
Gerard, który wcale sobie z tego nie robił wyrzutów sumienia, szukając łatwych po wsi miłostek, rzucił okiem na Marysię. Począł podjeżdżać pod różnemi pozorami do chaty mielnika, przywozić korale