Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

119
JASEŁKA.

— Ja! twój sługa! któż ci to powiedział?
— Jész mój chleb.
— Ale pracuję, i pracuję jako przyjaciel.
— Nie chcę takich przyjaciół.
— Gerardzie! zawołałem: zapominasz się.
— Włóczęga jakiś! rzekł Gerard.
— Milczże! — krzyknąłem — jeśli chcesz wyjść cało!
— To ty milcz!
Przyszliśmy tak do słów grubych, wreszcie do pistoletów. Biliśmy się. Postrzeliłem go i uchodzić musiałem. Wprawdzie raniony podał mi rękę, uznał, żem miał słuszność, alem powrócić nie chciał, i poszedłem w świat daléj. Zapas mój zmniejszył się, bom go pożyczył w potrzebie Gerardowi; ten nie pomyślał, aby mi oddać, a jam czekać i upominać się nie chciał.
Błądząc po Ukrainie, dostałem się znowu na koniuszego do jednego hrabiego, ale w tydzień rozstać się z nim musiałem, bośmy się nie mogli porozumieć o stanowisko nasze.
Jakiś czas wędrowałem po wioskach i siadywałem po chatach wieśniaczych nad Dnieprem; pół roku nawet parobkowałem u starego kozaka. I nie poskarżę się na to życie i zbliżenie się do ludu. Nie powiem, że to są święci; ale porachowawszy ubóztwo, brak wszelkiéj oświaty, jakież to cudo, że ów lud żyjąc samą pieśnią, podaniem i powietrzem, jeszcze jest taki, jakim go widzimy! tak w duszy poczciwy, tak silny! Co go trzyma i hoduje? Bóg jeden wie. Ja podziwiam go i korzę się przed prostaczkami, jak przed niepojętém dla mnie zjawiskiem. Wiele więcéj mamy, aby być lepszymi; a o ile w istocie lepsi jesteśmy... nie wiem. Nauka prowadzi nas tylko do matactwa i sza-