zaniepokojony o los solniczek, łyżki i widelca, kiwnął tylko głową i co prędzéj wyszedł. Prawie w tejże chwili ukazał się Jerzy i zmierzył p. Jana Piotra Mąkiewicza okiem nieufném, co zaraz poczuł urzędnik.
— Czy z jw. hrabią Jerzym mam honor?
— Tak jest.
— A! przepraszam! stokrotnie przepraszam! Jakże mi było nie domyślić się, nie przeczuć, nie odkryć w tych rysach szlachetnych żywego obrazu nieodżałowanego niegdyś ś. p. ojca!
I oczy zakrył chustką zatabaczoną.
— Tak jest, dodał tragicznie: widzisz jw. pan przed sobą jednego z najwierniejszych sług i przyjaciół ojca swojego, nieoszacowanego hrabiego, który powiadał: „Słuchaj Mąkiewicz...“
Mam honor prezentować się... przerwał: — Jan Piotr Mąkiewicz, niegdyś urzędnik, okolicznościami i tyranią losu przywiedziony do łapciów, które jednak i ex re nagniotków także noszę.
— Wpan znałeś ojca mojego? spytał Jerzy.
— Czy go znałem!.. a! panie! czym ja go znał! On był moim ojcem, przyjacielem, opiekunem, dobrodziejem, matką, mogę powiedzieć. On jeden tylko pozostawał mi na świecie: tracąc go, straciłem wszystko.
I oczy znowu chustą przysłonił, zabrakło mu głosu, począł tylko kiwać głową, poszlochując nieznacznie, a po chwili dodał:
— Wzruszenie i fatyga jw. panie... sił nawet nie miałem czém pokrzepić... głód mnie uciska.
Jerzy zadzwonił żywo.
— Proszę cię Maćku, podaj śniadanie.
Mąkiewicz na samo to słowo odzyskał trochę siły.
— Cóż pana tu sprowadza?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.
124
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.