tem poszedł zafrasowany, jak najwymowniejsze gotując sprawozdanie.
Gdy jéj o plenipotencie oznajmiono, wyszła panna Izabella, jak zawsze ubrana bardzo skromnie, z twarzą od kilku tygodni postarzałą i zmienioną. Piękne jej oczy wpadły, policzki pobladły, czoło się pomarszczyło, gęściejszy włos srebrny przebijał się na głowie. Zawsze jeszcze piękna i poważna, teraz nosiła na sobie majestat głębokiego smutku, w który obleczona, prawie straszną wydała się Żerebie.
— Co tam chcesz panie Ignacy? Możebyś obszedł się bezemnie? jestem cierpiąca.
— To sprawa osobiście tycząca się jw. pani, rzekł adwokat z ukłonem.
— Jaka?
— A to nieszczęsne rozporządzenie nieboszczyka hrabiego... znów nowe rzeczy.
— Wszakże testament obalony?
— Jakem to miał zaszczyt zwiastować — rzekł Żereba, nie uwalniając się od deklamacyi — tak było; ale zaszły nowe okoliczności.
— Cóż mogło zajść? spytała przestraszona panna Izabella.
— Ten młodzieniec, dziwak, nie dosyć, że sam nie chciał dotknąć testamentu, że poddał się wyrokowi od razu, teraz znowu zrzekł się sądowego na swą korzyść rozstrzygnienia i całego majątku na rzecz hrabiego.
— Jak to! zrzekł się? wszystkiego?
— Jakem miał honor mówić.
— A stryj?
— Szperka pisze wyraźnie że wszystko przyjął.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.
163
JASEŁKA.