Panna Izabella podniosła głowę, obruszyła się, targnęła, zmarszczyła.
— To być nie może! zawołała.
— Są listy, są dowody, jest kopia zrzeczenia.
— I cóż mu pozostało?
— Nic.
Była chwila ciężkiego milczenia.
— Prosiliście go w mojém imieniu, żeby tu przyjechał?
— Uczyniłem stosownie do woli, i mam nadzieję, że przybędzie.
— No, stało się... sama do siebie zamyślona odezwała się panna Moroszówna: na to nie ma ratunku.
— A koszta znaczne jak w błoto rzucone, dodał Żereba. Niemała rzecz, bośmy musieli przeciwko możnemu działać...
— Ileż tam?
— A jednak kilkanaście tysięcy złotych.
Panna Moroszówna nic nie odpowiedziała.
— Co pani raczy rozkazać? spytał Żereba.
— Na teraz nic jeszcze, lub... czekaj...
Namyślając się przeszła powoli po pokoju.
— Po obiedzie wezwiesz wpan do mnie pana Trzeciakowskiego.
Trzeba wiedzieć kto był pan Trzeciakowski, aby zrozumieć wrażenie, jakie to nowe żądanie wywarło na adwokata, który zbladł, zżymnął ramionami, poruszył się, chciał przeczyć, i pomyślawszy, zamilkł posłuszny.
— No! już znowu Trzeciakowski na placu! rzekł do siebie wychodząc. Otoż do czegośmy doszli?!
— Panie Ignacy, odezwała się za wychodzącym
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.
164
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.