Maks nie był chory wcale, ale obrachował, że pewniéj go chorobą i zaklęciem pociągnie, niż najusilniejszą prośbą.
W domu ex-półkownikowéj miodowe dni szybko już były przeleciały. Artysta idealny coraz bardziéj roztapiał się i przekształcał na obywatela-szlachcica, gospodarza zabiegłego, najprozaiczniejszą w świecie i najabsolutniejszą istotę. Łzy biednéj Amelii ukrywane, tajemne, nieraz już obmyły w kątku omyłkę, którą popełniła, i nieszczęsny koncert, w którym tak świetnie, tak ułudnie przyszły małżonek wystąpić umiał. Teraz był to sobie prosty tyran domowy, zimny jak lód, szyderski jak kat, zbrojny w miłość żony, którą się posługując, wyśmiewał.
W domu on panował jeden. Półkownikowa za trochę okazanéj sobie czułości, za ten półmisek soczewicy, który jéj podawał zgłodniałéj, resztki swych praw starszeństwa pozbywała się codzień powoli. Stała się pokorną sługą nie tego, którego zaślubiła, ale nowego człowieka, niespodziewanego, innego, w którego się ów długowłosy artysta chyżo przemienić potrafił.
Jerzy musiał uledz gwałtownéj prośbie, i pojechał do Danowa. Znalazł Maksa w paradnym szlafroku, i choć nie chorego, jak sobie wyobrażał, ale na przypadek jego przybycia udającego chorobę dosyć szczęśliwie.
— Co ci to przyjacielu? spytał go na wstępie.
— Cóż chcesz! nudy wiejskie! odparł Maks ziewając i powracając do roli dawnéj. Przywykłem trochę do cygańskiego życia. W tych dostatkach, w tém życiu regularném jak zegarek Breguet’a, napadają mnie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.
193
JASEŁKA.