Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

215
JASEŁKA.

sze, potrafi owładnąć silniejszą istotą, — jest to doprawdy jedna z tajemnic słabostek ludzkich. Chwyta ono zręcznie za objawione mu życiem chorobliwe oznaki, często śmiesznie, często niezgrabnie, ciągnąc przez nie potém gdzie i jak zażąda. Opanowany czuje nawet, że się oddał w niewolę, a oprzeć się jéj nie umie. Tak się i tu działo.
Malczak był już od dawna znakomitą w Zarubińcach figurą; teraz dążył przez faworytyzm do samowładztwa. Zdawało się to niepodobném, patrząc na jego brudną minę, pantofelki i szlafroczek; a jednak tak było w istocie.
Ostatnich dni Malczak wiedział doskonale przez garderobianę, któréj uczynił zwierzenie się swych affektów i kapitałów: że Jerzy kocha się w Loli, ile razy tam był, co z sobą mówili w ganku (bo Julka ich podsłuchywała), co potém zaszło, i jak Lola zachorowała, i jak znów przyjechał Jerzy, jak przyjęła go matka i córka, jak potém się rozstali. Nie śmiał jednak z tą ważną wiadomością wystąpić Malczak od razu, przygotowywał ją powoli, a ile razy o pani była mowa, z wielkiém uszanowaniem, ale z jakąś głęboką odzywał się o niéj boleścią.
W końcu wypadło mu już wystąpić, aby go kto nie uprzedził. Wszedł więc z rana, gdy hrabia wedle obyczaju zapijał kawę powoli, chodząc po pokoju wielkiemi kroki, z myślami wielkiemi, które jakoś w rannéj godzinie żywiéj mu się nasuwały.
Jak sucharka do kawy, brakło mu Malczaka. Zobaczywszy go pokornie przy drzwiach stojącego na swojém miejscu, aż się ucieszył.
— No, cóż stary? jakeś tam spał?