i tak daléj... A mamy i papy ani wiedzą co się koło nich dzieje; a słowa sobie idą zimne, jak zdawkowa moneta dla dziadów... Nie także to moja Lolu?
— Ty to wiesz lepiéj...
— Rozumiem! ja daleko już dłużéj żyję i doświadezeńsza jestem od ciebie, zawołała Aneta. Powiem ci nawet, że tym mężczyznom czy ustami mówią, czy oczyma, wierzyć nie można: najczęściéj sobie żartują lub kłamią.
— Czyż wszyscy?
— O! nie ma wyjątków! zawołała Aneta. Dla nich ja, ty, druga, trzecia, to wszystko jedno; byle piękna, byle młoda, często byle bogata... Myśmy zawsze dzieci, dajemy się tak uwieść jak ta biedna półkownikowa, któréj się zachciało artysty, a złapała pospolitego ekonomczuka... Wierzymy wszystkie, gdy serce kochać pragnie; wywołujemy fałszywe wyznania, świętokradzkie zaklęcia; potém ich łachmany kładziemy na sercu... a!...
— Ale czyż wszyscy? czy wszyscy? powtórzyła Lola.
— Wszyscy są ludźmi, odpowiedziała Aneta: gorsi, lepsi, ale to zawsze ciż sami ludzie, ta sama w nich płochość i niewiara.
— Nie! to nie może być, zawołała Lola: nie mów mi tego...
— Jeśli chcesz, zamilczę, śmiejąc się przerwała Aneta; ale gdyby kiedy spotkać cię to miało, moja Lolu, żeby ci się na świętości największe zaklął człowiek, poprzysięgając wiekuistą miłość, co niechybnie przyjdzie rychło, lub może już przyszło...
Aneta spojrzała na nią wzrokiem badawczym, a Lola pokraśniała i zadrżała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.
233
JASEŁKA.