Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

245
JASEŁKA.

Izabella. Będę swobodniejszą sama... Zostań: miéj nadzieję; czekaj...
— Ale mogęż ja mieć nadzieję?
— Zawsze ją mieć potrzeba, odpowiedziała przybrana matka. Widzisz, że czasem nawet w starości przychodzi babie lato ze słońcem i pogodą, jak dla mnie, dla któréj wszystkie już były nadzieje pogasły.
Ta podróż tak szybko przedsięwzięta, nie była wcale łatwą, jak się na pierwszy rzut oka zdawała. Występując jako przybrana matka Jerzego, chciała p. Moroszówna pokazać się przyzwoicie, a długie zasiedzenie w domu, opuszczenie się, tysiąc potrzeb zbytkowych uczyniło dla niéj obcemi.
Musiano więc nagle wszystko zbierać, skupować, ściągać, urządzać na nowo, a to zajęcie gwałtowne nowém życiem napełniło Horycę. Krzątali się wszyscy, począwszy od poczciwego Porciakiewicza, który się coraz serdeczniéj do Jerzego przywiązywał, aż do Lacyny, który najgłośniéj krzyczał, a najmniéj robił, do staruszka Pawła, który gryzł się i swarzył, ale dreptał skutecznie. Radwanowicz tylko ze stoicyzmem filozofa, poglądał na ten zamęt, i rzucał zdania oderwane, tyczące się Chaosu, Kafarnaum... o co znowu dziesięć razy na dzień kłócili się z Lacyną, wedle starodawnego obyczaju.
Nim powóz nowy przyszedł z fabryki około Stcpania, nim sześć koni dobrano do niego, umundurowano służbę, ujeżdżono forysia świeżo z łapciów wyzutego, zaopatrzono garderobę panny Moroszówny i zebrano do gromady wszystko to, co podróż w kraju naszym czyni niezbędném mieć z sobą, to jest całe podróżne gospodarstwo przewoźne, — dobrych dni kilkanaście upłynąć musiało.