Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

251
JASEŁKA.

— Mnieby się zdawało, że dosyć prostego, ale roztropnego ze wsi człowieka.
— Już ja to biorę na siebie. Czy ma być odpowiedź? spytał Lacyna zbyt jakoś pewien, że sobie da radę.
— Nie wiem, nalegać niepotrzeba; to zależeć może od okoliczności.
— Mówmy otwarcie, proszę jw. pana, przerwał regentowicz, który to posłannictwo brał bardzo do serca: ja się expresse podejmuję wszystkiego, ale proszę mnie dobrze objaśnić.
— Nie mam tajemnic dla starych ojca przyjaciół... Jest to list do mojéj siostry. Ona chora, potrzebuje odemnie i czeka wiadomości; ale musi się kryć przed ojcem i matką: nikt o liście wiedzieć nie powinien. Oto rzecz cała.
— To się rozumie już, przerwał Lacyna kładnąc rękę na sercu; to się spełni święcie, jak najlepiéj, jak najbezpieczniéj. Sam jadę, i choćby przyszło głową nałożyć, stanie się jak jw. pan życzysz. Lacyna w tém.
I z pewną dumą, jakby mówił Zawisza, powtórzył jeszcze:
— Lacyna w tém! proszę być spokojnym!
Jerzy, chociaż niewiele w istocie polegać mógł na regentowiczu, którego starego trzpiotowstwa nieraz już doświadczył, nie miał w téj chwili i nie mógł użyć kogo innego. Szło mu niezmiernie o to, aby list doszedł prędko i pewno. Ofiarujący mu się tak natarczywie, zdawał mu się dobréj woli, roztropny, gorliwy, i tyle dał dowodów swojego przywiązania, że choć na ten raz, zaufać mu zdawało się rzeczą możliwą. Pojął rzecz i jéj warunki. Jerzy uściskał go, podziękował serdecznie, i nagląc tylko o pośpiech, odprawił.