Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

252
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Lacyna ze swéj strony niezmiernie był rad temu zaufaniu pana i przedsięwziętéj podróży. Dawało mu to rolę powiernika, stroiło w nową powagę i potęgę; gorzał gorliwością niezmierną i rzucił się do drogi z nadzwyczajnym pędem.
Radwanowicz i Paweł czekali nań w jego izdebce, gdy wszedł do niéj cały przejęty ważnością tego posłannictwa, pocierając czuba, odchrząkując, prostując się i mrugając oczyma, ale tajemniczy i zamknięty jak Sybillińska księga.
Spojrzał po swych gościach i rzekł z westchnieniem:
— Wyjeżdżam.
— Co? wpan? jedziesz? spytał ex-professor; jedziesz? a dokądże?
— To mnie wiadomo.
Klasnął na Wicka.
— Pakować tłomoczek.
— Jak to? zaraz?
— Natychmiast.
— I nie wolnoby wiedzieć?
— To moja rzecz, odparł tajemniczo Lacyna; proszę się nie dopytywać, bo to sekret pański, to święte... trzymaj język za zębami...
— A no! jak tajemnica, to tajemnica, ruszając ramionami, rzekł z cicha Radwanowicz siadając. Zatém sub rosa, stul gębę i nie ma co badać, a nawet radziłbym na drogę, aby nie przyszła ochota paplania, albo chustką gębę zawiązać lub plastrem diachylum zalepić, bo z gębą nie żartować, figle płata; zkąd niedyskrecya, zkąd kłopot i bieda, i puszka Pandory, która nie była puszką od mydła.
— Już jedzie! rozśmiał się Lacyna.