Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

253
JASEŁKA.

— A kiedy wpan w podróż, to i ja sobie! odpowiedział bibliotekarz.
Podano tedy śniadanie. Lacyna był bardzo poważny, milczący, nieco pochmurny i całkiem zamknięty w sobie. Paweł ani się go pytał nawet. Radwanowicz wyrósł ogromnie, i zdawał się nie widzieć otaczających, tak był swą wielką missyą zaprzątnięty.
Z dwojakiego powodu, oprócz wymienionych już, Lacyna zawsze był bardzo rad wszelkiéj z domu wycieczce. Mówiliśmy już o tém, że miał zwyczaj na noc usta wódką popłókiwać, zmuszony to czynić do poduszki, aby złośliwi ludzie inaczéj tego sobie nie tłómaczyli... Od tego płókania często miewał ból głowy... W drodze zaś mógł sobie i we dnie pozwolić lekarstwa, będąc sam na sam z naturą tylko, powolną w tym względzie, lub obcymi, których użycie tego antydotu tak upowszechnionego nie miało prawa zadziwiać... Powtóre, czułe serce regentowicza, który dotąd nie trafił na miłość prawdziwą, jakiéj się życiem całém dobijał, zawsze marzyło, że gdzieś w podróży znajdzie ową piękną nieznajomą, która go miała pokochać i być nawzajem kochaną. Podróże więc wielce mu smakowały. I gdy furka, którą miał ruszać, stanęła gotowa, a Radwanowicz i Paweł żegnać go poczęli, a on wynosząc nieodstępną dubeltówkę, torbę borsuczą, węzełek z jajami twardemi, wędzoną kiełbasę, chleb i jakieś jeszcze tajemnicze zawiniątko, siadł na wózek, uczuł się tak wesołym i szczęśliwym, że począł nócić półgłosem.
Nigdy człowiek nie wie, kiedy ma zapłakać, a kiedy zaśpiewać.
— Bywajże mi zdrów! rzekł Radwanowicz; a po-