Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

257
JASEŁKA.

nek, rozerwać te stosunki; ale jakże tego dokazać? A mnie tak serce boli nad losem tego biednego dziecięcia!...
— Podzielam w zupełności uczucia pani, odparł Maks; ale jakżeby można zadośćuczynić pragnieniu litościwego jéj serca?
— Ja sama nie wiem! Możnaby może dojść jak się z sobą kommunikują... przerwać to, zapobiedz... ja doprawdy nie wiem...
Aneta była trochę pomieszana mówiąc te słowa.
— Ja o tém muszę pomyśleć! odezwał się Maks: bo pani jak zawsze tak i teraz, masz najzupełniejszą słuszność.
Na tém skończyła się rozmowa, i Maks późno w noc potém powracał do domu, gdy o kilkanaście kroków od karczemki stojącéj na granicy między Danowem i Jędrzejówką, coś mu się około koni popsuło: poszedł więc pieszo. Byłby może i tak do téj gospody na rozdrożu wstąpił, bo w niéj umieścił niedawno na szynku bardzo ładną, młodziuchną, świeżo za mąż wydaną garderobianę swéj żony, sierotę, którą się troskliwie opiekował; ale zerwanie uprzęży było najbliższym do tego powodem. Choć noc już była późna, świeciło się jeszcze w karczemce; Maks zastukał do drzwi. Nie wiem czy się go tam pupilla spodziewała; ale to pewna, że zaraz otwarła drzwi z pośpiechem gosposia, utrzymując, że po brzęku dzwonków uprzęży poznała swojego dobrego opiekuna... Zarazem jednak mówiąc to, położyła palec na ustach, wskazując alkierz przedzielony tylko od izby karczemnéj przegrodą z tarcic... W alkierzu się właśnie świeciło...