Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/272

Ta strona została uwierzytelniona.

264
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— No! bo się taki kocha, przerwał Maks. Ja to wiem, bo mi się ze wszystkiego zwierzył.
— On się panu zwierzył? spytał Lacyna trochę zdziwiony.
— Przecię lepszego nie ma przyjaciela nademnie. A! kocha ją!...
— Hm! rzekł Lacyna namyślając się pod wrażeniem starki, która mu głowę mąciła: gdyby... nie... ale nie!
— Cożeście to powiedzieć chcieli?
— Nic, tak...
— Przysięgam, że zgadnę! Bądźcie bo ze mną szczersi.
Lacyna dolał wódki. Kłopotał go niepomału list, który wiózł, bo nie wiedział sam jak go odda; radby się był poradzić, coś z Maksa wyciągnąć, ale wahał się jeszcze.
— Zacny pan! rzekł.
— Zacny chłopak i dobra jego starka! dodał Fermer.
— Gdybyśmy jeszcze doleli?
— Z miłą chęcią! to nektar nie wódka: mnie to orzeźwia.
— A istotnie i mnie to jakoś orzeźwia! odezwał się Lacyna, który już nietylko na nogach własnych, ale nawet w krzesełku miał trudność się utrzymać, i pochylał się to w prawo, to w lewo.
Zapili tedy znowu.
— Biedny chłopiec! rzekł Lacyna.
— Nieszczęśliwy! każdyby mu rad z serca pomógł.
— Schnie, proszę pana z téj miłości, rzecz widoczna... schnie... ot tak w oczach usycha.